Polskie wyścigi konne są w agonii. Drugi raz w XXI wieku. W 2008 przed śmiercią uratował je Totalizator Sportowy przejmując Służewiec na 30 lat. Przywrócić do życia mogą je jedynie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Ministerstwo Aktywów Państwowych. Tylko muszą chcieć. Ale najpierw zatomizowane środowisko wyścigowe, musi pokazać swoją długoletnią ofertę. Jeśli tego nie zrobi, wyłączy się z gry.


Zaklęty krąg wyścigów konnych

Zaklęty krąg wyścigów konnych

Polskie wyścigi konne są w agonii. Drugi raz w XXI wieku. W 2008 przed śmiercią uratował je Totalizator Sportowy przejmując Służewiec na 30 lat. Przywrócić do życia mogą je jedynie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Ministerstwo Aktywów Państwowych. Tylko muszą chcieć. Ale najpierw zatomizowane środowisko wyścigowe, musi pokazać swoją długoletnią ofertę. Jeśli tego nie zrobi, wyłączy się z gry.

Przez 14 lat od przejęcia Służewca przez Totalizator Sportowy nie pojawiła się żadna koncepcja, wokół której mogliby zjednoczyć się ludzie wyścigów. Po latach kryzysu, przed wejściem Totalizatora, branża już zadowolona, że ma mecenasa, nie wykazała należytej aktywności, nie próbowała przejąć inicjatywy. A powinna była, bo nikt tak o ciebie nie zadba, jak ty sam. Nic nie zrobił Polski Klub Wyścigów Konnych i jego kolejni prezesi. Tak samo  jak Rada PKWK. Ton wyścigom nadawali konserwatywni strażnicy tradycji, którzy oponentów zabijali wiedzą o wielopiętrowych  rodowodach  koni i powoływaniem się na to, jak wspaniale było w przeszłości.

Tak miało być zawsze.

Najważniejsze, że była kasa z Totalizatora, a konie się ścigały. Świetnie też, że nikt na Służewiec nie przyjeżdżał, szczególnie zza granicy, bo zjadłby kawałek naszego  tortu.

To musiało się zemścić.

 

Coraz drożej

Dzisiejszy kryzys na Służewcu jest efektem braku myślenia. Na tę zapaść  nałożyło  się  kilka czynników. Branża jest wściekła, że pula nagród od lat jest taka sama. Trudno jej się dziwić, szczególnie dzisiaj, w czasie galopującej inflacji. Dodatkowo prezes Oddziału Służewiec TS, Dominik Nowacki, organizuje Warsaw Jumping, wielkie zawody jeździeckie na terenie toru, zdaniem środowiska wyścigowego, za 10 milionów zł.

Nie wiem ile kosztowała ta impreza, ale nawet gdyby to były 4 miliony, to i tak szlag by trafił wyścigowców. No bo ich warszawska pula to 8 milionów, oni w nędzy, a tu taka suma na konie niewyścigowe. Przecież to tor wyścigów konnych! Ich tor!

Rozumiem trenerów, ledwie wiążą koniec z końcem. Ceny idą w górę, koszty utrzymania interesu także,  a pula do podziału stoi w miejscu. Oni dochodzą do granic opłacalności biznesu. Sytuacja jest dramatyczna, bo już w ubiegłym roku pula nagród na wszystkich torach w Polsce, raptem dwóch – Warszawa i Wrocław, plus trzeci, jedynie wakacyjny Sopot – dawała tylko 25 proc. zwrotu inwestowanych środków na jednego statystycznego konia wyścigowego. To znaczy, że 75 procent kosztów ich utrzymania ponosili właściciele. A to dzięki nim, i oczywiście organizatorom – Totalizatorowi Sportowemu i miastu Wrocław – wyścigi jeszcze dychają. Dzisiaj można śmiało szacować, że teraz ponad 80 procent kosztów konia spadnie na właścicieli.

 

Stary Służewiec musi umrzeć

Rozumiem Totalizator Sportowy,  wyścigi konne to dla niego piąte koło u wozu. Żaden biznes. Prywatni bukmacherzy w ogóle nie są nimi zainteresowani. To takie grosze, że nie chce im się po nie schylać. Wartość polskiego rynku gry w konie szacowało się przed dekadą na 20 milionów zł. Wrocławski Tor Wyścigów Konnych – Partynice zarabia o niebo więcej na kucykach dla dzieci w dniu wyścigowym, niż wynosi jego roczna prowizja od operatora gry, spółki córki Totalizatora -Traf.

Totalizator negocjuje z PKWK nową umowę, która pozwoliłaby mu na inwestycje na torze. To oczywiste, że chce realizować projekty  opłacalne. Branża wyścigowa chciałaby Służewca tylko dla siebie. Trzeba bardzo jasno powiedzieć – to niemożliwe. Jeśli ma być Nowy Służewiec, to Stary Służewiec  musi umrzeć, dlatego że jest skansenem.

Trzeba też powiedzieć, że w ostatnich latach Totalizator  inwestuje w tor całkiem  ogromne pieniądze, ale środowisko wyścigowe nie chce tego zauważyć.

 

Tajne przez poufne

Ale ten sam Totalizator ma problemy komunikacyjne. Trzyma w tajemnicy projekty przyszłościowe i umowę pomiędzy nim a Polskim Klubem Wyścigów Konnych. Nawet Rada PKWK nie zna intencji tych dwóch negocjatorów. To poważny błąd. Wobec ludzi, środowiska, branży, opinii publicznej trzeba być transparentnym, bo tu mamy do czynienia z dobrem publicznym. To nie jest deal dwóch prywatnych firm, do których tajemnic nikt postronny nie  ma żadnych praw.

Rada nie ma dostępu do informacji, bo za sprawą znowelizowanej  Ustawy z 18 stycznia 2001 roku została pozbawiona wszelkiej podmiotowości.

Warsaw Jumping organizowany przez Dominika Nowackiego, to krok w bardzo dobrą stronę. W Polsce, kraju nie koniarzy, trzeba łączyć środowiska konne. Nie mnie dyktować, co ma być na Służewcu, ale jestem pewien, że absolutnie nie jest on w stanie utrzymać się tylko z działalności wyścigowej. Powiem dobitniej – tylko inna działalność  da mu dochody. Moim zdaniem trzeba utrzymać Służewiec jako centrum konne, żeby nie tracić charakteru miejsca, ale zarabiać trzeba na funkcjach dodatkowych, bardziej intratnych, na  konferencjach, eventach, koncertach.

Trzeba do lamusa odłożyć opowieści, że promocja gry w konie wzmocni polskie wyścigi. Percepcja wyścigów konnych w Polsce od samego początku, od zarania dziejów, jeszcze pod zaborami, była słaba. To mit, że Służewiec był potęgą przed wojną. Ten tor otworzył się w czerwcu 1939 i zamknął we wrześniu tego samego roku, po tym jednym czerwcowym mityngu. Lata świetności miał za Gierka. Potem znowu zdychał. Koński hazard, żeby utrzymać wyścigi musiałby wzrosnąć  o kilkaset procent. Przy ekologicznym nastawieniu nowoczesnego społeczeństwa  to nierealne.

 

Służewiec w mediach

O wyścigach na Służewcu zrobiło się głośno za sprawą publikacji w portalu gazeta.pl. Dziennikarz opowieść  o Służewcu zaczął od złamania nogi przez  Neverlanda na torze roboczym i Dobrej Duszy na bieżni wyścigowej. Tych wypadków koni nikt jest w stanie ocenić, bo być może konie miały swoje defekty, a może rzeczywiście przez dziury, których być nie powinno.

Moje zdanie, organizatora wyścigów, na temat stanu toru jest takie: za bieżnię wyścigową w 100 procentach odpowiada organizator. Natomiast z bieżniami roboczymi jest tak: sorry, trenerzy, one są restaurowane w miarę środków. Albo trenujecie na torach, albo u siebie. Tory inwestując  w infrastrukturę chcą mieć zwrot poniesionych kosztów. Jeśli zbudują nowe stajnie, podniosą wam ceny. Prawda jest taka, że najchętniej by się was pozbyły, bo gros publicznych pieniędzy, pomijając nawet nagrody, idzie na utrzymanie wyścigowej infrastruktury. Gdyby  tory obsługiwały tylko stajnie przyjezdne, zaoszczędziłby mnóstwo pieniędzy, a tym samym poprawiły stan bieżni głównej.

Na marginesie – wylewamy hektolitry wody, żeby tor był normalny. Za chwilę  ludzie rzucą się nam do gardła, bo będą zakazy podlewania ogródków.

We Wrocławiu zrobiliśmy, za wysupłane cudem pieniądze, nowy tor roboczy. Wykonawca był krajowy, bo cztery razy tańszy niż zagraniczny. Na takiego zza granicy nie było nas stać. Trenerzy posłali za to na nas gromy, choć stary, z piaskiem z czasów cesarza Wilhelma II, był do kitu. Ale tak się kiedyś jeździło. Dawniej było lepiej.

Oczywiście z tym dawniej-lepiej, to bzdura. Ale jeżeli jeździectwo jest bardzo konserwatywne, to wyścigi stanowią jego skrajną prawicę.

 

Dwie poważne wpadki

Dwie ewidentne wpadki opisane przez gazetę.pl. Pierwsza  to skrócony dystans w St.Leger. Konie w pierwszej ćwiartce leciały jak porsche. Drugi to  ex eguo  dla Night Tornado i  Kaneshya w Nagrodzie Kozienic.

W tym pierwszym przypadku Komisja Techniczna zachowała się zgodnie z przepisami i gonitwę unieważniła. Ale tym samym ukarani zostali ci, którzy nie zawinili: właściciele, trenerzy i jeźdźcy.

W drugim natomiast  Komisja idzie w zaparte, jak łoś w bagno. Gołem okiem widać, że na celowniku Night Tornado o 20 centymetrów wygrywa. Ale ponieważ nikt nie zgłosił protestu – obydwa konie są ze stajni tego samego trenera – prezes PKWK ma związane ręce.

Jednakowoż Rada PKWK zarekomendowała prezesowi publiczne przyznanie, że mamy do czynienia z fałszywym werdyktem.

Niestety, po publikacjach prasowych prezes Krzysztof Kierzek wydał złe oświadczenie, w którym zarzucił mediom kłamliwe treści, a w żaden sposób nie odniósł się do powyższych faktów. I drugie niestety – Rada PKWK opublikowała oświadczenie popierające stanowisko prezesa. Namawiałem przewodniczącego Rady do zmiany treści komunikatu. Zaproponowałem inną wersję. Nie przekonałem go, więc złożyłem oficjalne votum separatum. Jednak pod oświadczeniem Rady ogłoszonym na stronie internetowej PKWK to votum separatum się nie znalazło. W związku z tym złożyłem  na kilku portalach wyjaśniający komunikat.

Nie ma zgody na byle jakie traktowanie opinii publicznej i prawa.

 

Co planuje minister Sasin?

Dzisiaj więc mamy wojnę wyścigowo-wyścigową. Ale to bitewki maluczkich z maluczkimi. Decyzje zapadną prawdopodobnie  na wyższym szczeblu. Minister Jacek Sasin z Ministerstwa Aktywów Państwowych zasypywany jest donosami na Służewiec.  Zainteresował się nimi. Czyżby ten dobrotliwie wyglądający pan chciał pochylić się nad ciężkim losem polskich wyścigów? Nie wiem jakie ma zamiary, może chce władze Totalizatora Sportowego  wywalić, by w miejsce ludzi premiera Mateusza Morawieckiego wstawić swoich? A może chce włączyć  tor w swoją Krajową Grupę Spożywczą? Wszystko jest możliwe. Przy tej tajnej komunikacji, podszytej intrygami w obozie władzy, każdy scenariusz jest realny.

Jak ruszy karuzela zmian, to czystka  pójdzie dalej.

Czy to coś zmieni na lepsze dla wyścigów?

Nie.

To bardzo źle dla wyścigów.

Fatalnie.

Dominik Nowacki idzie  w dobrą stronę, Totalizator też. Jeśli  wyścigi mają przetrwać, zatomizowane środowisko musi się zintegrować i im w tym pomóc. Żaden nowy Nowacki i nowy Cieślik (Olgierd Cieślik – obecny prezes TS – przyp. autora),  nam w tym nie pomogą, bo ci nowi będą tylko kiwać głowami.  Nic nie zmienią, bo nie będą mieli żadnego pomysłu, a przede wszystkim pojęcia.

 

Kilka uświadomień

Nasuwa mi się kilka zasadniczych konstatacji:

Pierwsza – wyścigi nie mogą  mieć w Polsce lepszego mecenasa niż Totalizator Sportowy.

Druga – konieczne jest spotkanie całej branży i odpowiedź na pytania gdzie jesteśmy, gdzie będziemy za 10, 20, 30 lat. Wizja – to fundamentalne.

Trzecia – wojna domowa w sytuacji, gdy mamy konflikt z opinią publiczną, która  coraz bardziej nie akceptuje  wyścigów konnych, jest strzelaniem sobie w kolana.

Czwarta – Totalizator Sportowy musi zmienić język komunikacji, stać się transparentnym w kwestiach wyścigowych. Tajemnica jest matką plotki.

Piąta –  jeśli TS nie będzie mógł realizować swoich projektów na Służewcu, to dojedzie do końca umowy albo ją wypowie i wyścigi padną.

Szósta – jeśli wyścigi przejmie Krajowa Grupa Spożywcza, to będzie jak z wyborami kopertowymi.

Siódma – los wyścigów rozstrzygnie się na poziomie Ministerstwa Aktywów Państwowych i Ministerstwa Rolnictwa. Pierwsze decyduje o działaniach TS, drugie ma pod sobą PKWK. Według mojej oceny obydwa ministerstwa mają wyścigi konne w głębokim poważaniu. A powinny w końcu podjąć jakąś decyzję, co z tymi 137 hektarami w środku wielkiego europejskiego miasta, stolicy kraju.

 

Z czym do ludzi?

Jeśli nic nie zrobimy, przyjdzie do nas jakiś minister ze swoimi ludźmi, którzy będą mieli z końmi tyle wspólnego, co pierwszy po Marku Treli prezes Janowa Podlaskiego z nadania nowej władzy, ten co wierzył, że „konie mogą stać się jego pasją”.

Nikt nas nie uratuje, jeśli nie weźmiemy spraw we własne ręce. To rola PKWK, jego Rady, wszystkich  wyścigowych stowarzyszeń i także Totalizatora Sportowego. Przy czym Rada PKWK wymaga ustawowego wzmocnienia, które da jej możliwość bycia realnym reprezentatem środowiska, a nie pozornym

Jeśli tego nie zrobimy, czeka nas los wyścigowej Austrii.

Ale podstawowe pytanie brzmi z  czym możemy dzisiaj pójść walczyć w naszej sprawie. Odpowiedź – z niczym. Powiemy tylko – dajcie pieniądze? Usłyszymy – a co w zamian, jaką macie ofertę? Macie entuzjam społeczny dla swoich działań? Macie długoletni program rozwoju? Przeanalizowaliście sytuację w sąsiednich państwach? Macie programy zagospodarowania koni po karierach wyścigowych?.

Nie mamy.

Mamy coraz mniej koni pełnej krwi angielskiej, nie mamy jeźdźców, ratujemy się Kirgizami. We Wrocławiu, który specjalizuje się w gonitwach przeszkodowych skaczą Czesi. Za chwilę będzie poważny problem, bo czescy dżokeje starzeją się a młodych nie ma.

Jeśli rozpęta się wyścigowa histeria, to Wrocław – paradoksalnie dlatego, że przyciąga tłumy publiczności – pójdzie na pierwszy ogień, bo gonitwy przeszkodowe są 20 razy bardziej wypadkowe niż płaskie. Mieliśmy tego przedsmak po wypadku na tegorocznej Wielkiej Wrocławskiej.

Musimy się nauczyć uczciwie rozmawiać na te tematy ze społeczeństwem.

 

Zdjęcie tytułowe – Aleksandra Łoś

Zobacz też