Mocna pozycja wyścigów konnych w amerykańskiej kulturze odeszła w przeszłość i nigdy już nie wróci.
W obszernej książce z 1964 roku zatytułowanej Historia wyścigów koni pełnej krwi w Ameryce jej autor William H.P. Robertson kreśli obraz wyścigów konnych w Ameryce, w jaki dziś trudno uwierzyć. Był to wówczas najchętniej oglądany sport w tym kraju. Ludzie potrafili wymienić imiona najlepszych koni i znali ich historie. Budowano olbrzymie, niezwykle nowoczesne tory wyścigowe. Rosły – liczba widzów, wysokość stawek w zakładach i znaczenie tej dyscypliny. A przecież czasy słynnych na cały świat koni wyścigowych, takich jak Secretariat czy Seattle Slew, miały dopiero nadejść.
Oto, co autor tej 600-stronicowej książki pisze w rozdziale wstępnym:
Popularność i znaczenie wyścigów konnych rosną w zdumiewającym tempie, odkąd pierwsi osadnicy przywieźli na te ziemie zamiłowanie do rywalizacji wymagającej od koni szybkości i wytrzymałości. W ten sposób w naszej świadomości utrwalił się obraz wyścigów konnych jako widowiskowego sportu numer jeden w Ameryce. Współczesne wyścigi są dobrze zorganizowanym, w pełni kontrolowanym i zazdrośnie strzeżonym ogólnokrajowym przemysłem stanowiącym integralną część machiny generującej przychód dla ponad połowy Stanów Zjednoczonych.
Wyścigi na jednej półce z piłką nożną kobiet
Dzisiejsze wyścigi konne w Ameryce chylą się ku upadkowi. Spadają liczba torów, widzów, hodowanych i ścigających się koni oraz ich właścicieli, którym wypłaca się coraz niższe stawki. Maleje wartość obstawianych zakładów i liczba osób zatrudnionych w tej branży.
Według rankingów ulubionym sportem Ameryki pozostaje z dużą przewagą nad pozostałymi profesjonalny futbol, na drugim miejscu plasuje się baseball, a na trzecim futbol uniwersytecki. A wyścigi konne? Badania rynku wskazują na 3-proc. spadek popularności tej dyscypliny w latach 1985-2015 i obecne miejsce w rankingach na równi z piłką nożną kobiet, uniwersytecką i profesjonalną kobiecą koszykówką oraz tenisem ziemnym mężczyzn. Poziom popularności wyścigów konnych jest obecnie tak niski, że kiedy serwis Business Insider opublikował wyniki sondażu firmy Harris Poll, wyścigi konne nie znalazły się nawet w zestawieniu pierwszej dziesiątki najchętniej oglądanych dyscyplin sportu w USA.
Ponadto, w przeciwieństwie do innych dyscyplin, wyścigi konne nie mają w ostatnich latach najlepszej prasy. Wraz z rosnącym znaczeniem ruchu ochrony praw zwierząt wyścigi muszą coraz częściej usprawiedliwiać swoje istnienie. Skandale związane z podawaniem koniom niektórych środków farmakologicznych oraz upublicznianie przypadków kontuzji i śmierci koni podczas wyścigów o wysokie stawki przyczyniły się do dalszego spadku zainteresowania tą dyscypliną.
Gra w konie umiera, media tracą zainteresowanie
Siłą napędową wyścigów konnych zawsze były pieniądze z zakładów zasilające ten sport dzięki zaangażowaniu zarówno stałych, jak i okazjonalnych graczy. Tymczasem obecnie przychody z totalizatorów również spadają. Pomimo że kilka lat temu – po raz pierwszy od 37 lat – koń American Pharoah zdobył amerykańską Potrójną Koronę, nie wpłynęło to szczególnie na poprawę wyników finansowych branży. Dane publikowane przez Jockey Club pokazują, że w latach 1990-2016 wartość zakładów bukmacherskich w Stanach Zjednoczonych osiągnęła swój najwyższy poziom – 15 miliardów dolarów – w 2004 roku, by następnie już tylko maleć, aż do wartości poniżej 11 miliardów w 2016 roku.
Zanika też obecność wyścigów konnych w mediach o zasięgu ogólnokrajowym. Z dzisiejszego punktu widzenia należy docenić na przykład dalekowzroczność włodarzy National Football League, którzy już dawno zrozumieli, jak ważną rolę w rozwoju ich dyscypliny sportu odgrywa wychowanie sobie wiernej rzeszy telewidzów. I mimo że wyścigi konne muszą rzeczywiście stawiać czoła wyzwaniom marketingowym, jakich nie doświadczają inne dziedziny, to zaskakujące jest to, jak słabo ta branża radzi sobie z promocją swojego produktu w erze nowoczesnej telewizji i internetu. Widzowie ogólnokrajowych stacji telewizyjnych w Ameryce w przeważającej części nawet nie zdają sobie sprawy, że wyścigi konne wciąż istnieją, może z wyjątkiem kilku imprez w roku – wyścigów cyklu Potrójnej Korony: Kentucky Derby, Preakness Stakes i Belmont Stakes, ewentualnie Breeders Cup.
Konserwatywna branża współwinna regresowi
Znamienny jest tu brak ewolucji produktu oferowanego widzom, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi dyscyplinami sportu. Wyścigi na najważniejszych torach często rozpoczynają się o tych samych godzinach, proponowane opcje zakładów bywają niespójne i mylące dla początkujących graczy, a same tory wyścigowe robią wrażenie zaniedbanych i niebezpiecznych. Dodać do tego trzeba niekończące się spory prawne między właścicielami torów, obecność internetowych firm bukmacherskich, państwowych organów kontrolnych itp., itd. Nawet niektóre tablice wyników, na żywo wyświetlające stawki, rezultaty i wysokości wypłat, wyglądają, jakby należały do czasów sprzed pojawienia się wszechobecnych dziś komputerów.
Można wiele zrzucić na obiektywne czynniki, ale ludzie zarządzający wyścigami konnymi są również współwinni zapaści branży. Właściciele koni, trenerzy, państwowe organy kontrolne, właściciele torów, dżokeje, a również gracze na wyścigach przyczyniają się do chaosu, przy którym niewinnie wygląda nawet bałagan panujący w amerykańskim Kongresie. Wymienione grupy nie potrafią dogadać się w najprostszych sprawach, które mogłyby poprawić funkcjonowanie tej dyscypliny, np. uregulowanie kwestii kontroli środków leczniczych podawanych koniom wyścigowym, by wymienić tylko jedną istotną sprawę. To w dużej mierze problem organizacyjny – wyścigi konne w USA reguluje ponad 30 odrębnych jurysdykcji. Jednak inną ważną przyczyną takiego stanu rzeczy jest rozpowszechnione w branży podejście: „przecież zawsze tak robiliśmy”.
Korporacje hazardowe chcą pozbyć się gry w konie
Wewnętrzne spory i rywalizacja uniemożliwiająca osiągnięcie konsensusu doprowadziły do tego, że wyścigi konne są obecnie kontrolowane przez kilka dużych korporacji zajmujących się grami hazardowymi. Tak naprawdę firmy te najchętniej w ogóle pozbyłyby się wyścigów i zastąpiły je jakąś bardziej lukratywną opcją. One po prostu dążą do osiągnięcia jak największych zysków z hazardu, a te dużo szybciej przynoszą choćby automaty do gier, stoły karciane czy hazardowe gry wideo. Konieczność utrzymania, żywienia i podawania odpowiednich środków medycznych dużej liczbie zwierząt trzymanych w stajniach nie jest szczególnie opłacalne w rozrachunku ekonomicznym dużej korporacji. Nie wspominając już o możliwym popsuciu wizerunku marki, gdyby koń ścigający się na torze uległ wypadkowi albo gdyby organizacja walcząca o prawa zwierząt, np. PETA, opublikowała tajne nagranie pokazujące złe traktowanie koni.
W rezultacie firma CDI, właściciel kilku torów wyścigów konnych, w tym Churchill Downs, gdzie odbywa się Kentucky Derby, w ostatnich latach bardziej koncentruje się na rozwijaniu swojej działalności związanej z grami. Niedawno NPR zamieścił raport pt. Spada zainteresowaniewyścigami konnymi, tory poszukują innych opcji, w którym zauważa:
W wyścigach konnych po prostu nie ma potencjału finansowego. W całym kraju coraz mniej osób chodzi na wyścigi. Dlatego organizuje się coraz mniej gonitw. W 2006 roku było w Ameryce o 15 tysięcy więcej wyścigów niż w ubiegłym. Żeby przynieść dochody, niektóre tory wyścigowe w ogóle rezygnują z koni. A jak obecnie zarabia Churchill Downs?
W 2014 roku korporacja Churchill Downs Inc. zakupiła Big Fish Games zarządzającą platformami internetowymi Jackpot City Slots, Sunken Secrets i Bush Whacker 2. Mimo że firma twierdzi, iż jej flagowym produktem pozostaje Kentucky Derby, zeszłoroczny wzrost przychodów przypisuje właśnie przejęciu Big Fish Games. Cameron McKnight, analityk rynku gier, uważa, że Churchill Downs stało się przedsiębiorstwem branży wypoczynku i rozrywki.
Według corocznego raportu składanego w Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych Churchill Downs Inc. obecnie uzyskuje zaledwie 25% swoich zysków z czterech torów wyścigowych, których jest właścicielem. Jednocześnie notowania giełdowe firmy należą do najwyższych w jej historii. Oprócz gier na smartfony i komputery Churchill Downs czerpie duże zyski ze swoich pięciu kasyn oraz internetowego serwisu bukmacherskiego TwinSpires. Alex Waldrop, przewodniczący Amerykańskiego Stowarzyszenia Wyścigów Koni Pełnej Krwi Angielskiej (NTRA), twierdzi, że dywersyfikacja Churchill Down mimo to powoduje, iż pieniądze wciąż wracają do branży wyścigów konnych.
Sukcesy American Pharoah i California Chrome bez znaczenia dla popularności branży
Korporacje gier hazardowych mają zatem coraz większy wpływ na wyścigi, a ich lobbyści wywierają stały nacisk na prawodawstwa poszczególnych stanów, by jeszcze bardziej osłabić branżę. Teksas, stan szczycący się długą historią wyścigów konnych, w ostatnich paru latach praktycznie pozbawił tę branżę funduszy. Jedna z teorii tłumaczących ten zaskakujący brak wsparcia dla swoich torów, jeźdźców i graczy ze strony władz stanowych głosi, że teksańskie kasyna chcą pozbyć się końskiej konkurencji, w zamian nagradzając polityków, którzy je w tym wspomagają. Podobne działania podejmowane obecnie w Illinois i na Florydzie mogą w przyszłości zagrozić wyścigom konnym w tych stanach, tym samym umożliwiając szybszy rozwój tamtejszej sieci kasyn.
Na ironię zakrawa fakt, że stopniowego upadku wyścigów w USA nie zatrzymało wydarzenie, które mogło być punktem zwrotnym. Kiedy American Pharoah mijał linię celownika podczas Belmont Stakes w 2015 roku, zgromadzony 90-tysięczny tłum oszalał ze szczęścia. Ludzie zasiadający na trybunach wspominali, że nigdy wcześniej nie słyszeli tak głośnego nieprzerwanego wiwatowania. American Pharoah został pierwszym od 37 lat zwycięzcą trzech wyścigów składających się na Potrójną Koronę: Kentucky Derby, Preakness Stakes i Belmont Stakes. Co dość nietypowe dla branży, z koniem tym nie były związane żadne negatywne historie, plotki ani skojarzenia, które mogłyby źle wpłynąć na odbiór jego wielkiego triumfu. A przecież ledwie rok wcześniej miało miejsce podobne wydarzenie, kiedy to koń California Chrome ledwie o włos przegrał Potrójną Koronę w wyścigu Belmont Stakes.
Jeżeli cokolwiek miało dać wyścigom konnym ów wyczekiwany impuls, były to te dwa charyzmatyczne konie witane aplauzem tłumu entuzjastów jeździectwa. A jednak tak się nie stało.
Przed wyścigiem, w którym California Chrome miał się zapisać w historii Potrójnej Korony, Dan Packel tak przewidywał na łamach „New Republic”:
Nawet jeżeli California Chrome zostanie pierwszym triumfatorem Potrójnej Korony od 1978 roku, w którym to zdobył ją Affirmed, nie powstrzyma to nieuchronnego upadku wyścigów. Niegdyś obok boksu i baseballu u szczytu swej popularności, dzisiejsze wyścigi konne dotknięte są kryzysem spowodowanym zarówno niezależnymi zewnętrznymi czynnikami kulturowymi, jak i problemami wewnętrznymi, z którymi ten sport albo nie potrafi się uporać, albo rozwiązuje je zbyt wolno.
Dziesięć lat po próbie Smarty Jonesa dziś już jest za późno, by jeden koń odrodził tę dyscyplinę. Wyścigi już nie wzbudzają powszechnego zainteresowania przez cały rok, wykrusza się też grono zapalonych graczy krzyczących w kierunku rzędów ekranów telewizyjnych na torach wyścigowych i w punktach bukmacherskich.
Koniarzy jest z roku na rok coraz mniej, a skandale związane z wyścigami na pewno nie przysparzają mu nowych fanów. Jeden z problemów dotyczy czegoś, co obecnie występuje w większości najpopularniejszych w Ameryce dyscyplin sportu – stosowania dopingu farmakologicznego.
Branża wyścigowa ma również kłopoty, które nie są przez nią zawinione. Dawniej kasyna mogły legalnie funkcjonować tylko w Nevadzie i New Jersey, obecnie – już w 38 stanach. Wszędzie popularne są loterie i bingo. Dlaczego początkujący hazardzista miałby uczyć się skomplikowanych, przypominających pismo runiczne zapisów liczb i symboli stosowanych przy obstawianiu zakładów konnych, skoro może poczuć dreszczyk emocji na wiele innych, prostszych sposobów?
Tereny torów wyścigowych – łakome kąski dla biznesu
Wyścigi konne muszą się liczyć z jeszcze jednym ryzykiem zagrażającym ich istnieniu – zmianą przeznaczenia terenu, na którym znajdują się tory. Trudno sobie wyobrazić, by np. zaczęły znikać stadiony amerykańskiej ligi futbolu (NFL) z powodu rosnących cen gruntu, na którym się znajdują. A tak właśnie dzieje się w przypadku większych lub mniejszych torów wyścigów konnych w USA.
Nie było zatem dla nikogo zaskoczeniem, kiedy po 75 latach istnienia zamknięto legendarny tor Hollywood Park Racetrack, by na jego miejscu wybudować nowy stadion NFL i postawić kasyno. Niedawno w wywiadzie właściciel toru Los Alamitos przyznał, że uda mu się powstrzymać deweloperów chcących wykupić ten niezwykle cenny teren najwyżej na kolejne dziesięć lat. Mniejsza liczba torów pozwoliłaby być może na krótką metę ustabilizować sytuację branży, ale jednocześnie miałoby to negatywny wpływ na tę dyscyplinę w poszczególnych regionach kraju. Młodzi ludzie nie będą zainteresowani oglądaniem wyścigów w telewizji czy jeżdżeniem do innego stanu, jeżeli odbierze się im możliwość uczestnictwa w nich na żywo, blisko swojego miejsca zamieszkania.
Czy dyscyplinę, która jednak wciąż przynosi ponad 10 miliardów dolarów przychodu rocznie, można nazwać minioną? A może rację ma Bob Baffert, trener zwycięzcy Potrójnej Korony, który twierdzi, że wyścigi konne mają się dobrze, tylko potrzebują więcej gwiazd? Wszystko wskazuje na to, że wyścigi są w niebezpieczeństwie i nie ma widoków na ich przyszły rozwój i stabilność.
Kłopoty, z jakimi zmagają się wyścigi konne, wydają się dziś nie do przezwyciężenia. Są wywołane zarówno czynnikami wewnętrznymi, jak i działaniem otoczenia kulturowego i naciskami organów kontrolnych. Czy za 20 lat wyścigi konne będą funkcjonowały w świadomości społecznej? Czy ludzie będą przerywać swoje codzienne czynności, by obejrzeć Kentucky Derby? Być może, ale wtedy wydarzenie to będzie już pewnie tylko festiwalem kiczu i pokazem kapeluszy pozbawionym większego sensu i znaczenia.
*Autor: Tim Baynham
*Tłumaczył: Jerzy Chyb