Prof. Bogusław Pawłowski: - Myślę, że w przypadku jeździectwa ma miejsce pewna preselekcja, która związana jest z niektórymi cechami osobowości. Trzeba sobie radzić z dużym zwierzęciem, to niebezpieczne. Nie każdy jest w stanie podjąć takie ryzyko. To może charakteryzować ludzi bardziej odważnych.


Dlaczego człowiek na koniu czuje się lepszy? Joanna Kluzik-Rostkowska pyta prof. Bogusława Pawłowskiego, antropologa.

Dlaczego człowiek na koniu czuje się lepszy? Joanna Kluzik-Rostkowska pyta  prof. Bogusława Pawłowskiego, antropologa.

Prof. Bogusław Pawłowski: - Myślę, że w przypadku jeździectwa ma miejsce pewna preselekcja, która związana jest z niektórymi cechami osobowości. Trzeba sobie radzić z dużym zwierzęciem, to niebezpieczne. Nie każdy jest w stanie podjąć takie ryzyko. To może charakteryzować ludzi bardziej odważnych.

Joanna Kluzik-Rostkowska: „Rondo rywalizacji”, tak opisuje stosunki panujące w świecie jeździeckim jedna z trenerek jazdy konnej. Trafnie. Rywalizować bez końca można o wszystko: umiejętności własne, konia, fraki, czapraki, owijki, kaski, nazwiska trenerów. Napięcie wyczuwane właściwie w każdej stajni. Jest w tym na pierwszy rzut oka coś absurdalnego, bo wspólna pasja powinna łączyć, a nie dzielić. Po co nam te wszystkie emocje?  

Prof. Bogusław Pawłowski: Z antropologicznego punktu widzenia to dość łatwe do zinterpretowania, o tym za chwilę. Wyobrażam sobie, że w środowiskach wymagających środków finansowych – a jeździectwo to drogi sport – na każdego nowicjusza patrzy się z góry. Zdobycie umiejętności związanych z jazdą konną, obsługą konia, jego psychologią wymaga czasu. A im więcej czasu i wysiłku coś wymaga, tym tworzy się w takiej sferze społecznej chyba silniejsza hierarchia.

W dodatku utrzymanie konia, treningi, opieka – to wszystko wymaga sporej dyscypliny od właściciela/jeźdźca. Dołóżmy do tego jeszcze poczucie pewności siebie związane z zapanowaniem nad dużym w końcu zwierzęciem, które waży od pół tony w górę, i przepis na rywalizację gotowy.

Wielu jeźdźców jest też bardzo krytycznych wobec innych, wyłapią każdy błąd.

Oczywiście. Chętnie, zwykle z odrobiną satysfakcji.

– To bardziej krytykanctwo czy paternalizm niż krytyczna pomoc komuś.

Po co nam to?

– No właśnie, tym bardziej że konie też są przecież różne, mają różną naturę i trudno o uniwersalne zasady. Jednak może to, że człowiek panuje nad wielką siłą konia, ma nad nim kontrolę, jakoś pobudza rywalizację.

Badania nad leczeniem hipoterapią pokazują, że takie zajęcia znacząco obniżają poziom stresu, jednocześnie dodają pewności siebie. Czyli z jednej strony jazda konna ma elementy psychoterapeutyczne, z drugiej – daje wzrost pewności siebie, pozwala nabierać coraz więcej odwagi. Efekt: wzrost krytycznego patrzenia na innych. Co ciekawe, kiedy zbadano postawy jeźdźców w różnym wieku, okazało się, że młodzi jeźdźcy są bardziej zarozumiali niż grupa kontrolna. Mniej przyjacielscy. Możliwe, że ta silna więź z koniem zastępuje im częste i intensywne relacje z ludźmi.  Budżet czasowy, jakim każdy z nas dysponuje, jest przecież ograniczony.

Poza tym ludzie o pewnych typach osobowości mogą mieć po prostu tendencje, żeby opiekować się jakimiś określonymi zwierzętami. Koń to jednak bardziej wymagający partner, czyli większe wyzwanie niż małe domowe zwierzę.

A co na to ewolucja?

–  Uważa się, że konie zostały udomowione mniej więcej 5,5 tysiąca lat temu na terenie Kazachstanu, w okresie kultury Botai. Co jednak ciekawe, według genetyków współczesne konie wcale nie pochodzą od tych udomowionych przez ludy Botai. Najpierw konie dawały ludziom pożywienie – mięso (i to na długo przed udomowieniem) i mleko. Później zaczęto je ujeżdżać.  Mam podejrzenie, że jeśli ktoś jeździ na koniu, to jest wysoko, a to oznacza, że zaczyna patrzeć na ludzi z góry.  Badałem wysokość ciała człowieka i wiem, że z wysokością są związane różne atrybuty. Wyżsi ludzie, szczególnie jeśli chodzi o mężczyzn, postrzegani są jako bardziej atrakcyjni. Łatwiej im dostać pracę itd. Nie chodzi tylko o przewagę czy rywalizację fizyczną. I to prawidłowość nie tylko w naszej kulturze.

Czyli ktoś, kto często siedzi na koniu, to dosłownie i w przenośni zaczyna patrzeć na świat z góry?

– Kiedyś zapisano mi, jak się potem okazało, nie najlepiej dobrane, szkła korekcyjne. To było coś niesamowitego, chodząc w tych okularach, czułem się o wiele wyższy, ziemia mi się oddalała.  To napawało pewnością siebie, było psychoterapeutyczne.  Nie jestem wysokim człowiekiem, ale kiedy przez rok na Jukatanie robiłem badania wśród Majów, to się świetnie czułem, bo Majowie są bardzo niscy, właściwie byłem wyższy od całej tej populacji.

Tak to sobie wyobrażam – jesteśmy wysoko na koniu i to dodaje pewności siebie.

Po co komu wzrost dla lepszego samopoczucia?

– Wiele badań pokazuje, że wysokim osobom przypisujemy takie atrybuty jak wyższy poziom kompetencji czy wyższy status społeczny. Czuje się przed nimi większy respekt niż przed niskimi, aczkolwiek należy podkreślić, że chodzi tu głównie o mężczyzn. Poza tym ludzie mają taką tendencję, że chętnie zawsze porównują się z innymi w tych grupach społecznych, w których funkcjonują, np. w klasie, grupie zawodowej czy towarzyskiej.  Potrzeba rywalizacji jest zwykle duża. Jeśli mamy w głowie ciągłą poprawę statusu społecznego, to jazda konna doskonale się do tego nadaje.

To oczywiście dość skomplikowany mechanizm. Najpierw dochodzi do pewnej preselekcji osób, które taką społecznie „nobilitującą” dziedziną chcą się zająć, a potem może już następować wzmocnienie tego efektu poczucia wyższości.

Rozum podpowiada, że przecież człowiek jest istotą społeczną, bez grupy nie przetrwa, im większa więź z grupą, tym szansa na przetrwanie większa, a tu nagle tyle emocji i rywalizacji… Powtórzę pytanie: po co nam to? 

– Ponieważ mamy immanentną potrzebę uzyskiwania lepszego statusu. Nie mylić z byciem lubianym. Ktoś, kto ma wysoki status, nie zawsze musi być lubiany, ale większość go docenia, chociaż może być nieprzyjemny w obyciu.

Jeśli mam wysoki status, to dobrze się z tym czuję, wiele osób mnie szanuje, jestem osobnikiem, który ma walory eksperta. Podważenie tej eksperckości zwykle boli. Co ważne – ludzie szukają grup, w których mogą uchodzić za stosunkowo dobrych w swoich dziedzinach.

To natura człowieka we wszystkich społeczeństwach, która jako uniwersalna cecha ma ewolucyjne korzenie i jest dziedzictwem po dalekich przodkach.  W całej historii człowieka wysoki status z reguły przekładał się na zyski natury biologicznej. Tak samo jest zresztą też u innych społecznych zwierząt, jeśli chodzi o rangę w stadzie. Nawet w społecznościach zbieracko-łowieckich egalitaryzm był złudny. Co prawda nie było kumulacji dóbr, ale osoba bardziej szanowana, ważna dla społeczności miała większe szanse na pomoc grupy w trudnej sytuacji, pozycję pozwalającą na możliwie najlepszy dobór partnera i zabezpieczenie swoich najbliższych.

Dość daleko odeszliśmy od „stylu” zbieracko-łowieckiego, a wygląda na to, że jesteśmy niewolnikami tamtych emocji.

– Wtedy przekładało się to na „walutę biologiczną”, ale zarówno wtedy, jak i dziś podwyższenie statusu wpływa pozytywnie na „dobrostan psychiczny”, poczucie szczęścia.

Podobno na jakieś pół roku?

– Tak. To w końcu proces ciągły i dynamiczny. Drabiny społeczne mają wiele szczebli. Jeśli ktoś w 100-osobowej grupie zajmie pozycję 51., to za chwilę będzie chciał wejść do 40. Jeśli wejdzie, to szybko się zorientuje, że miejsce w okolicach 30. jest jeszcze atrakcyjniejsze.

Nie powinniśmy też tracić z oczu waluty biologicznej. Badania pokazują, że ludzie mający wyższy status są zdrowsi i dłużej żyją. Przeciętnie nobliści żyją dłużej niż pozostali naukowcy. „Oscarowi” aktorzy/aktorki też żyją przeciętnie o kilka lat dłużej niż ich już nie tak utytułowani koledzy i koleżanki po fachu.

I odwrotnie – utrata pozycji powoduje stres, to przekłada się na psychologiczno-medyczny dobrostan. Co oczywiście nie znaczy, że wszyscy ludzie we wszystkich populacjach mają tak samo silną potrzebę. To jest cecha uniwersalna w tym sensie, że występuje w każdej populacji, ale uniwersalność nie polega na tym, że każdy jej podlega.

Wracając do jazdy konnej. Z tej rozmowy wynika, że wcale nie jest źle, iż rywalizujemy wewnątrz grupy, że chcemy na świat patrzeć z wysoka. Niczym noblista czy oscarowy aktor. Samo dobro? 

– Najchętniej bym to sprawdził w badaniach.  Na razie myślę, że w przypadku jeździectwa (szczególnie tego rekreacyjnego) ma miejsce pewna preselekcja, która związana jest z niektórymi cechami osobowości. Niewątpliwie to są osoby, którym nie można odmówić miłości do zwierząt, w szczególności do koni. Trzeba sobie radzić z dużym zwierzęciem, to niebezpieczne. Nie każdy jest w stanie podjąć takie ryzyko. To może charakteryzować ludzi średnio bardziej odważnych niż przeciętnego posiadacza kota czy psa.

Jeśli spojrzymy na skłonność do podejmowania ryzyka, odwagę, indywidualizm, to cechy, które w kontakcie z innymi ludźmi o podobnych cechach mogą generować potyczki, rywalizację. Dodajmy do tego podnoszenie pewności siebie poprzez patrzenie na świat z „wysoka” i mamy przepis na środowisko, które może być mniej skłonne do ścisłej współpracy.

Ale podobno, jak spadać, to z wysokiego konia, więc z każdej sytuacji możemy wyciągnąć jednak więcej dobra. I tego życzę wszystkich miłośnikom jazdy konnej.

Ilustracja tytułowa: Jerzy Sawka

Zobacz też