Publiczność w czasach PRL-u przychodziła na tory dla hazardu, poczucia swobody i widowiska. Tor to było miejsce spotkań, świat emocji i nadziei na wielkie wygrane.


Co trzeba zrobić dzisiaj, żeby wyścigi konne stały się atrakcyjne?

Co trzeba zrobić dzisiaj, żeby wyścigi konne stały się atrakcyjne?

Publiczność w czasach PRL-u przychodziła na tory dla hazardu, poczucia swobody i widowiska. Tor to było miejsce spotkań, świat emocji i nadziei na wielkie wygrane.

Sport i rządzące nim reguły są nośną metaforą życia. Każda dyscyplina, aby przyciągać widzów nie tylko przed ekrany, ale też na stadiony, hale i areny, musi ich angażować w historie, w których będą chcieli uczestniczyć. Na wyścigach nie ma jednak prostego podziału na kluby czy drużyny, z którymi łatwo się utożsamiać. Nie ma też indywidualnych bohaterów pracujących na swój sukces. Jeźdźcy często tego samego dnia dosiadają różnych koni rywalizujących ze sobą właścicieli. Konie, czasem co sezon, zmieniają właścicieli i trenerów. Nie jest więc łatwo wykreować wielkie gwiazdy o klarownej tożsamości.

Wyścigi należą do świata rywalizacji sportowej, hodowli, hazardu i widowisk. To wszystko składa się na ducha torów wyścigowych. W tym tkwi z jednej strony ich siła, z drugiej strony ich słabość. Roger Caillois dawno temu podzielił gry i zabawy na cztery rodzaje. Wszystkie można odnaleźć na torach wyścigów konnych – i to po obu stronach kanatu.

Wyścigi muszą się zmienić

Istotą gier typu agon jest rywalizacja. Na wyścigach rywalizują jeźdźcy na swoich koniach, ale też przecież właściciele, trenerzy i gracze przy kasach. Alea jest przeciwieństwem agonu – o zwycięstwie decyduje tu los czy przypadek. O jej wkładzie w wyścigi można dyskutować bez końca. Mimicra to stawianie się kimś innym. Na torze koń reprezentuje właściciela i stajnie. Jeździec z koniem tworzą magnetyzującą jedność. Czwarty rodzaj zabawy – ilinx – ma na celu oszołomienie. W przeciwieństwie do sportów konnych jest częścią wyścigowego spektaklu; pęd koni przekłada się na emocje publiczności.

Czemu więc stałej (nie odświętnej!) publiczności wyścigowej jest dziś mniej niż kilkadziesiąt lat temu? Często na to pytanie słyszy się odpowiedź: świat się zmienił, dziś jest więcej innych rozrywek. Trudno się z tym nie zgodzić. Oznacza to też tylko jedno – wyścigi, jako publiczne próby koni, też się muszą zmienić, aby odpowiadać współczesnym oczekiwaniom publiczności. Wbrew pozorom najpopularniejszy sport zespołowy świata – futbol – przeszedł ogromne zmiany w XX wieku.

Piękna architektura naszych torów, zieleń i gastronomia to ważna otoczka, ale nie sedno wyścigowej opowieści.

Tor był miejscem spotkań

Jaka jest faktyczna, nie ustawowa, zasada naczelna organizująca wyścigi konne w Polsce? W „złotych latach polskiej hodowli”, w okresie PRL-u, z perspektywy bywalców torów istotą wyścigów była gra. Zresztą to właśnie dochody z zakładów wzajemnych umożliwiały funkcjonowanie Państwowym Torom Wyścigów Konnych. Dwie wizje wyścigów – jako próby hodowlanej oraz totalizatora – współegzystowały ze sobą w ideowym konflikcie, ale ekonomicznej symbiozie. Dziś obie kuleją.

Najstarsi gracze z rozrzewnieniem wspominają daty swoich „pierwszych derbów”. Wielu ma kolekcje programów sprzed lat. Dla jednych konie były i są głównie numerkami w programie, inni śledzą końskie genealogie i pamiętają końskie osobowości sprzed dekad. Studiowanie programów, narady z innymi graczami, wojenki informacyjne – cynki, zaprawki, plotki – organizowały rytm życia tysięcy pasjonatów wyścigów konnych od wiosny do jesieni. Nierzadko w ich rodzinach starsze pokolenie było jeszcze związane z kawalerią albo z hodowlą koni, pracowało w majątkach ziemskich lub stadninach. Nie tylko konie i gra przyciągały ludzi na tor. Publiczność sama dla siebie stanowiła widowisko – na torach spotykali się robotnicy, inteligenci, artyści, sportowcy oraz przedstawiciele szarej strefy.

Wolność i emocje w czasach komuny

Wyścigi konne w dobie PRL-u stanowiły prawdziwą oazę wolności. Ferment, gwar – za tym tęsknią najstarsi gracze. W siermiężnych czasach oglądanie gonitw i gra pozwalały zagospodarować czas wolny i zanurzyć się w świat wielkich emocji razem z tysiącami innych ludzi. Przede wszystkim jednak wyścigi pozwalały typować oraz mieć nadzieję. Wyścigi konne dawały wszystko to, czego tak brakowało socjalistycznej rzeczywistości: swobodę, rywalizację, poczucie sprawstwa i szansę na szybką materialną poprawę losu.

Dziś, w neoliberalnej rzeczywistości, wszystko to oferuje nam codzienność. Często w nadmiarze. Nie zawsze w towarzystwie nadziei. Dlatego, nawet jeśli będzie wzrastać popularność zakładów wzajemnych online, niekoniecznie będzie to związane z bywaniem na torze. Obstawianie nie pełni już, i nie będzie pełnić, funkcji zbiorowego kontestowania szarej rzeczywistości, tak jak to miało miejsce „za komuny”. Ta niesamowita opowieść wpisana w polskie wyścigi należy już do przeszłości.

Relacja koń – człowiek jako przyciągająca opowieść

Zatem, jaka wielka opowieść może sprawić, że na tory wyścigowe będą przychodzić nowe wierne pokolenia fanów? Co może w nie tchnąć nowego ducha, który przyciągnie nową, stałą publiczność?

W mojej opinii tym, co może stanowić magnetyzującą opowieść w wyścigach konnych, jest relacja człowiek – koń. Cele hodowlane bez odpowiedniej opowieści będą fascynować już tylko nielicznych. Niemniej w świecie, w którym kontakty ludzi ze zwierzętami są ograniczone, wyścigi konne mają potencjał, by stać się ważną opowieścią o współpracy międzyludzkiej, ale i współpracy międzygatunkowej. Ta opowieść zawsze się za nimi kryła, ale nie była pierwszoplanowa. Czasy były inne, instrumentalizacja zwierząt była powszechna. Miłość wielu osób do koni realizowała się w kulisach wyścigów.

W sporcie lubimy wiedzieć coś więcej o zawodnikach. Konie wyścigowe, ich rozwój psychofizyczny dla wielu ludzi mogą być fascynujące. Cyfryzacja życia sprawia, że ich sympatycy chcą i mogą wiedzieć dziś o nich dużo więcej niż dawniej. Jak wygląda życie koni wyścigowych na co dzień? Co się z nimi dzieje po wyścigach? To stwarza nowe wyzwania, ale i możliwości pokazywania relacji z końmi oraz wciągania w opowieść o nich potencjalnych miłośników. Warto szukać tutaj nowych pomysłów. Dotyczy to zarówno właścicieli, jak i trenerów oraz jeźdźców.

Dżokeje i właściciele na plan pierwszy

W zmiennym świecie wyścigi konne są dobrą metaforą życia, w którym determinacja, profesjonalizm, szczęście, ale też współpraca, również ze zwierzęciem, tworzą alchemiczną miksturę. Wyścigi to publiczne próby koni – to wydaje się niezmienne. Jednak gdy spojrzeć głębiej w przeszłość, wyścigi konne były przede wszystkim bezkrwawymi pojedynkami ludzi. Dopiero z narodzinami nowoczesnych kapitalistycznych państw, z rozrastającymi się stałymi armiami cele hodowlane stały się kołem zamachowym wyścigów. Rozwijały się płatne dosiady, które zaczęły odgrywać rolę służebną w widowisku wyścigowym. W rezultacie po dziś dzień status jeźdźców wyścigowych jest niejasny, a ich udział w sukcesie wyścigowym traktowany jako wtórny wobec osiągnięć koni. A przecież nasi jeźdźcy są absolutnie niezwykłymi ludźmi. W większości tylko pod okiem bardziej doświadczonych dżokejów stają się sportowcami. Nie tylko wykazują się odwagą, ambicją i ciężką pracą, ale posiadają niespotykane w dzisiejszym świecie umiejętności, jak współpraca z końmi. Ich osobowości, ale też doświadczenie w komunikowaniu się ze zwierzętami to niewykorzystany potencjał, który może przyciągać na tory (o tym, że na ostatniej prostej bat niszczy, skutecznie niszczy potencjał tej komunikacji, nie trzeba chyba już pisać).

W opowieści wyścigowej zbyt mało są też widoczni właściciele. Ich nazwiska są nieraz ledwie wspominane podczas mityngów. Po latach PRL-u, kiedy konie były znacjonalizowane, wyścigom konnym w Polsce brakuje formuły, która eksponowałaby rolę właścicieli. Wiele zależy tu jednak od nich samych i ich stowarzyszeń oraz pomysłów na siebie, np. pokazanie się, choćby na stronach klubów czy profilach internetowych stajni, w których trenują ich konie.

Ustawa o wyścigach konnych może jeszcze długo pozostać w niezmienionym kształcie, pasjonaci hodowli realizować swoje cele – chodzi jednak o to, co ma szansę obejrzeć, usłyszeć i przeczytać nowy widz wyścigowy. W XXI wieku konie, traktowane bardziej podmiotowo, z większą troską o ich potrzeby i naturalne ograniczenia mogą przyciągnąć nową i wierną publiczność. Warto poeksperymentować, by szukać tego, co i jak należałoby zmienić, także w organizacji dni wyścigowych, aby realizować te cele.

* zdjęcie tytułowe –  Prosta finiszowa wrocławskiego toru, przed Trybuną Główną, 30 sierpnia 1970 r. Fot.Tadeusz Drankowski.

 

Zobacz też